Kolejna odsłona rewelacyjnej "Cywilizacji: Poprzez wieki". Niestety, choć właściwie pod jednym tylko względem, znacznie ustępująca poprzedniczce (drugiej edycji).
W porównaniu z poprzednią wersją zmieniono tu kilka istotnych aspektów, choć bardziej równowagi niż mechaniki. Pełną recenzję "Dwójki" napisałem pod odpowiednim produktem, stąd też tutaj ograniczę się do wymienienia najważniejszych różnic między wersjami.
Według mnie, zmianami "na plus" są:
- zniesienie limitów, jakie ograniczały nas w Dwójce w zyskiwaniu kultury czy nauki w ciągu jednej tury, a także limitu siły militarnej, jaką może osiągnąć nasza cywilizacja,
- uelastycznienie i dużo bardziej przemyślane działanie kart akcji (żółtych) - np. Rich Land może nam teraz również ulepszyć kopalnię / farmę, a nie tylko pomóc zbudować nową,
- zmiana kosztów niektórych technologii (mam na myśli głównie "urban technologies" z Age I, ale nie tylko).
Zmian "na minus" jest niestety znacznie więcej:
- możliwość kopiowania taktyk przeciwników - po jednej turze od jej wyłożenia wszyscy mogą mieć taką samą taktykę. Sprawia to, że budowa armii staje się o wiele nudniejszym zajęciem, niż w wersji poprzedniej,
- możliwość dodatkowej obrony przed agresjami poprzez wyrzucanie _jakichkolwiek_ militarnych kart - budowa armii nie tylko staje się nudniejsza, ale także o wiele mniej sensowna, gdy uświadomimy sobie, że gracz "niemilitarny" i tak odeprze większość naszych agresji - głównie we wczesnej fazie gry, w której nasze zagrania decydują o późniejszych możliwościach rozwoju - poprzez wyrzucanie z ręki i tak niepotrzebnych mu kart (bo przecież taktykę może sobie skopiować),
- zmiany dotyczące cudów i przywódców - według słów autora spowodowane chęcią lepszego zrównoważenia ich względem siebie. Tu mam mieszane uczucia, aczkolwiek takie kwiatki jak "nowy Napoleon" premiujący... liczbę różnych typów wojsk, nigdy nie powinny się zdarzyć w grze strategicznej. Celem nie powinien być absolutny balans każdej karty z dowolną inną kartą, gra była doskonała właśnie dlatego, że chodziło w niej o wypracowanie strategii na bazie tego, jakie karty dostawaliśmy. TtA posiadała już wcześniej doskonałe mechanizmy poddawania tej losowości prawidłom strategii, głównie poprzez rozwijanie zdolności graczy do podnoszenia coraz większej ilości kart z toru oraz dociągu tych z talii militarnej, i te mechanizmy należało pogłębić w nowej wersji, a nie niwelować,
- obniżenie liczby wojen, ale przede wszystkim usunięcie Holy War - karty stanowiącej u doświadczonych graczy militarnych wstęp do realizacji swoich celów, a dokładniej, będącej preludium do War over Culture i bardzo dobrze z nią współgrającej. Jeśli coś zmieniałbym w wojnach, to po prostu zamiast jednej WoC dałbym jedną HW,
- usunięcie możliwości poświęcania jednostek, zarówno w ataku, jak i w obronie - to kolejna cecha, przez którą militarny aspekt gry staje się bardziej relaksacyjny niż popołudniowa drzemka. Nie doświadczymy już bardzo unikatowej dla TtA 2nd ed. elastyczności strategii militarnej wraz z koniecznością przewidywania przez atakującego, "czy obrońca poświęci wojsko, czy nie".
Jest też kilka zmian neutralnych, takich, jak rozstrzyganie korupcji przed produkcją, a nie po niej (ułatwienie dla nowych graczy, ale z rodzaju takich pozytywnych, "nie niszczących gry"), odzyskiwanie akcji cywilnej, jeśli wymienimy lidera przed końcem epoki czy niewielkie modyfikacje kolonii.
Reasumując, główną wadą "Trójki" w porównaniu do poprzedniczki jest prawie kompletny demontaż militarnego aspektu gry. Można teraz spokojnie wygrać nie trudząc się stanem wojska, co było praktycznie niemożliwe wcześniej i co - wraz z koniecznością dbania o inne aspekty, takie jak eko, nauka, szczęście, tempo zwiększania populacji - stanowiło o unikatowości tytułu. Staranie się o ustrój z wysoką liczbą akcji militarnych ma o wiele mniej sensu niż w Dwójce, co powoduje m. in., że ustroje "militarne" z Age II czy III są dużo mniej atrakcyjne, niż zwykły być.
Oczywiście, gra jest nadal w pełni grywalna, tak jak pozbawienie dachu jednego z sześciu podtrzymujących go i równomiernie rozmieszczonych filarów nie spowoduje katastrofy. Sęk w tym, że poprzez tę operację nowe TtA zbliża się niepotrzebnie w kierunku bardzo ciężkiej i zapchanej półki gier "dobrych, ale nie doskonałych" o tematyce rozwoju cywilizacji, i definiuje różnicę pomiędzy tytułem dobrym a genialnym, jakim była wcześniej.
Gwoździem do trumny tej zmiany jest fakt, że jedną z jej głównych przyczyn było postanowienie autora - nie wiedzieć, czemu - aby bardziej "zbalansować" poszczególne karty. Zdecydowanie nie rozumiem tego pomysłu, TtA nie była genialna dzięki "wszechbalansowi kart", tylko dzięki konieczności "sytuacyjnego" wydobywania maksimum z kart pozornie słabych i mistrzowskiego grania kartami "teoretycznie silnymi", takimi, jak np. ów nieszczęsny Napoleon, który, nawiasem mówiąc, potrzebował do prawidłowego działania mnóstwa sprzyjających okoliczności, nade wszystko zaś chyba "pomocnych" lub niedoświadczonych przeciwników.
Pomysł trudno pochwalić również dlatego, że przecież "poprzednia" TtA posiadała już nieoceniony wariant "non-agression", gdzie gracze po prostu usuwali z talii karty agresji i / lub wojen i budowali sobie w absolutnym spokoju wspaniałe cywilizacje, porównując tylko na koniec swoje wyniki. Czy ten wariant wymagał "dodatkowego rozwinięcia" w postaci nowego wydania całej gry?
Szczerze wątpię.
Jeśli zastanawialiście się, co by było, gdyby wszystkie starożytne cywilizacje basenu Morza Śródziemnego nie tylko istniały w tym samym czasie, ale także wszystkie jednocześnie postanowiły owo morze uczynić "własnym" - to ta gra niewątpliwie pomoże Waszej wyobraźni. Pięć potęg sprzed wieków - Rzym, Grecja, Egipt, Babilon i Kartagina - ruszają w zawody o to, które z nich okaże się najwspanialszą cywilizacją.
Mechanika gry jest turowa, co w przypadku militarek (a Mare Nostrum jest nią, i to jeszcze jak!) nie dziwi, ale na uwagę zasługują dwa bardzo ciekawe rozwiązania.
Po pierwsze, mamy aż cztery warunki zwycięstwa, z których wystarczy nam spełnić jeden: możemy wygrać przez zbudowanie super-drogiego cudu (Piramidy), rozsławić swe miano przy pomocy bohaterów lub cudów świata (musimy mieć ogółem pięć / pięcioro - najmowanie kolejnych kosztuje coraz więcej, choć żaden nie dorównuje ceną Piramidom), posiąść 4 legendarne miasta i / lub stolice, albo też osiągnąć dominację w trzech dziedzinach, o które dbanie stanowi lwią część rozgrywki - rozbudowa, handel i podboje. Oczywiście ostatni warunek jest tym trudniejszy, w im więcej gramy osób.
Druga bardzo charakterystyczna cecha "Mare Nostrum" to sposób określania kolejności graczy. W fazach rozbudowy i walki to gracz aktualnie dominujący (posiadający najwięcej miast i świątyń lub odpowiednio jednostek militarnych) wyznacza, kto po kim wykonuje ruch. Jest to bardzo potężny bonus, szczególnie podczas walk - lider nie musi określać całej kolejności na początku fazy, może wskazywać kolejnych graczy, jednego po drugim.
Jak wygląda tura? Najpierw nasze prowincje produkują dobra handlowe - dóbr tych jest 13 rodzajów, plus monety. Zaczynamy zwykle od 4 lub 5. Zakupy, od budynków handlowych czy miast po cuda świata i bohaterów, wymagają albo określonej liczby różnych dóbr, albo tyleż monet. Następnie jest faza handlu - lider określa, ile dóbr każdy wykłada przed sobą i, poczynając od niego, gracze dokonują wymian, biorąc jedno dobro od dowolnego rywala, który z kolei czyni to samo wobec wybranego przez się gracza, aż do wyczerpania ofert. Dobrze przeprowadzona wymiana może nam pozwolić nawet na zwycięstwo (pamiętamy, że do każdego zakupu potrzebujemy _różnych_ dóbr), trzeba tu jednak dodać, że inni gracze również to widzą i mogą nas blokować poprzez pomijanie naszych dóbr w fazie handlu. Mechanika tyleż innowacyjna, co prosta.
Następnie budujemy - od budowli handlowych, zapewniających kolejne dobra naszym prowincjom, przez miasta i świątynie, z których pozyskujemy monety, drugi ważny środek płatniczy, aż po jednostki militarne. W tej fazie możemy też nająć nowych bohaterów lub postawić cud, również na zasadzie zakupu. Cuda i bohaterowie mogą wpływać na naszą pozycję w trzech obszarach gry, ale mogą też "zakrzywiać" standardowe zasady - na przykład, podnosząc naszą skuteczność w bitwach.
Po zadbaniu o infrastrukturę czekają nas ruchy wojsk i zbrojne starcia. Mechanika walki jest banalna - za każdy oddział lub statek rzucamy specjalną kostką sześcienną (kości "lądowe" mają ścianki o liczbie oczek od 3 do 6, a "morskie" - 2 do 5), a sumę wyników dzielimy przez 5 i zaokrąglamy w dół, otrzymując liczbę trafień - tyle swoich oddziałów musi zniszczyć przeciwnik (który, zanim tego dokona, również rzuca za swoją armię). Na uwagę zasługuje tu pomysł fortecy, która według zasad gry jest "niemobilnym oddziałem", nie tylko zapewniającym automatyczne trafienie (zamiast rzutu), ale też negującym jeden sukces przeciwnika.
Jeśli przegramy, nic strasznego - mamy całą następną turę na odbicie prowincji. Możemy jednak mieć pecha, jeżeli okaże się, że lider wyznaczył jego ruch przed nami - wówczas, z początkiem jego fazy, okupowana prowincja zmienia właściciela. Po wygranej walce mamy również kilka innych możliwości - możemy plądrować budynki lub okupować je. W pierwszym przypadku budowla ulega zniszczeniu, a my jednorazowo dostajemy monetę lub dobro, które zapewniała, w drugim - nawet, zanim prowincja jako całość przejdzie w nasze ręce, otrzymujemy z niej dochód.
Piąta i ostatnia faza tury to zmiany na polach liderów - podsumowujemy, ile czego posiadamy (budowli handlowych, miejskich czy jednostek) i zaznaczamy swoją pozycję na odpowiednich torach.
"Mare Nostrum" ma doskonałe, żywe tempo. Nie nudzimy się ani chwili. Można by ją podsumować jednym zdaniem - prostota mechaniki, głębia strategii. Niestety, gra ma bardzo poważny mankament, a mianowicie wykonanie. O ile żetony dóbr i monety są ładne, grube i trwałe, o tyle plastikowe jednostki militarne zdecydowanie nie porywają ani kolorystyką, ani dbałością o kształty, a nawet wprost rażą swoją przeciętnością. Mapa jest zbyt mała - przy grze w 5 osób ma się wrażenie ciasnoty, szczególnie przy dużej ilości wojsk u kilku graczy, a to dość szybko męczy i szczególnie wydawcy dłużej trwających gier winni tego unikać. Można zakupić oddzielnie pakiet plastikowych budowli (przydaje się szczególnie przy 4 lub 5 graczach) i / lub większą mapę, za kolejną niemałą kwotę - ale nie jestem do końca pewien, czy to dobry pomysł na marketing, szczególnie takiego tytułu, który w sklepach osiąga ceny bliskie 300 zł.
Plusem jest za to doskonały podręcznik, w którym wszystko opisane jest tak, jak powinno, z mnóstwem przykładów i ilustracji.
Podsumowując, dla graczy lubiących militarki "wagi średniej" - pozycja obowiązkowa.
Ocena (0 - 5)
Pomysł: 5
Grywalność: 5
Żywotność: 4.5
Zasady: 5
Wykonanie: 3.8
Ogółem: 4.66
Jeśli obawiasz się, że te koszulki będą przypominały zwykłe MayDaye, z ich zagięciami czy odblaskami, porzuć obawy czym prędzej. "Magnum Copper Premium" to doskonałe, grube koszulki, idealnie dopasowane do kart swojego rozmiaru, co nie zawsze da się powiedzieć o konkurencji, i co najważniejsze, trwałe. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że nie ustępują standardem FFG, której to firmy rozmiaru 65x100 na naszym rodzimym rynku próżno szukać. W każdym calu warte, żeby zapłacić za nie dwa razy więcej, niż za paczkę zwykłych. Warto jednak pamiętać, że w paczce mamy dokładnie 80.
Nie spełnia moich oczekiwań :(
Kompletna beznadzieja. Kupiłem kilka paczek, zakoszulkowałem "7 cudów" z dodatkami i... po 5 grach około 5-7% koszulek rozkleja się i psuje. Ze strony firmy, która aspiruje do miana producenta koszulek turniejowych, wygląda to po prostu na niesmaczny żart.
Zaskakujące, bo wiele lat temu koszulkowałem również za pomocą "Ultra Pro" "Mage Knight'a" i koszulki doskonale służą mi do dziś. Nie wiem, czy 65x100 to "pechowy rozmiar", czy może po prostu producent spojrzał na standardy rynkowe "z niekonwencjonalnej strony".
W każdym razie komentowany rozmiar zdecydowanie odradzam.
Cywilizacja "Poprzez wieki" jest właściwie jedyną w swoim rodzaju grą, zarówno pod względem nietuzinkowej i przemyślanej mechaniki, jak i bardzo ciekawego pomysłu na interakcję (a właściwie kilka rodzajów interakcji) pomiędzy graczami.
Na początku wypada zaznaczyć, że wbrew mnóstwu komentarzy umieszczonych poniżej "Poprzez wieki" Vlaady Chvatila i planszowa "Cywilizacja" wg komputerowej gry o tym samym tytule Sida Meiera to dwie różne gry różnych autorów, o zupełnie różnej mechanice. "TtA" nijak się ma do "komputerowego pierwowzoru", bo takowego nie posiada, a wszystko, co mają ze sobą wspólne, to chyba tylko jedno słowo w tytule.
W "Poprzez wieki" nie uświadczymy na przykład żadnej "mapy", jedynie tor, z którego będziemy dobierać kolejne karty potrzebne do rozwoju naszej cywilizacji i planszę, na której zaznaczamy aktualny stan rozgrywki. Nie gramy też żadną "nacją", choć tworzone przez nas cywilizacje mogą mieć przez pewien czas historyczne postacie jako swoich przywódców, np. Mieszka I czy Jamesa Cooka (przy czym nic nie stoi na przeszkodzie, aby jeden gracz w odpowiednich momentach gry skorzystał z obu). Mamy też możliwość budowania "cudów świata" wspomagających naszą cywilizację, ułatwiających zdobywanie różnych zasobów potrzebnych do zwycięstwa.
Poza przywódcami (lub "liderami" - w nieco bardziej "sportowym" przekładzie z polskiej instrukcji) i cudami cywilizacje graczy przypominają przedsiębiorstwa dysponujące różnymi zasobami o różnych - i stale zmieniających się - kosztach dla każdego gracza, prawie jak w strategiach ekonomicznych. Sedno gry (i zarazem wszystko to, co stanowi o jej wyjątkowości, grywalności i żywotności) to potrzeba umiejętnego równoważenia swojego rozwoju pod wieloma wzajemnie zależnymi od siebie aspektami, głównie z punktu widzenia aktualnych kosztów zasobów i potrzeb naszej cywilizacji. Zasady gry na pierwszy rzut oka wydają się bardzo skomplikowane, jednak po rozegraniu jednej lub dwóch gier dochodzimy do wniosku, że są intuicyjne i logiczne (ogromny plus za opracowanie wersji "wprowadzających" do gry - tzw. gry prostej i zaawansowanej, pozbawionych niektórych cech gry pełnej).
Mamy więc kulturę, której musimy zdobyć jak najwięcej na koniec gry, gdyż to ona świadczyć będzie o naszej końcowej pozycji; mamy jednak też szereg innych zasobów, służących powyższemu celowi - naukę, surowce, żywność, siłę militarną, łatwość kolonizowania nowych, atrakcyjnych terytoriów, możliwości militarne lub polityczne, reprezentowane przez karty wydarzeń, taktyk, paktów czy wojen. Gra jest do tego stopnia kompleksowa, że każdy z graczy ma nawet różną "dostępność populacji / surowców" - niektórych zwiększenie populacji kosztuje bardzo niewiele, inni pracować muszą na to kilka tur, i wcale nie musi być tak dlatego, że w pierwszym przypadku populacja jest mniejsza niż w drugim.
W tym miejscu wypadałoby rozprawić się z kolejnym mitem, jakim jest, według niektórych recenzji, "niewielka interakcja". TtA ocieka wprost interakcją, zarówno pozytywną, jak i - częściej - negatywną. Pakty, wojny, agresje, wydarzenia, licytacja o kolonie, wzajemne "podbieranie" sobie kart z draftu, a nawet niektórzy przywódcy (np. Bill Gates) powodują, że nie uświadczymy tu klimatów z gier o podobnym genre - tych, w których przynajmniej przez większość rozgrywki tak naprawdę każdy gra sam ze sobą w oddzielną grę.
Sama rozgrywka to - z tury na turę - powiększanie swojego stanu posiadania, bardzo szeroko rozumianego, i / albo podnoszenie "stopnia łatwości" pozyskiwania kolejnych zasobów, łatwości pojmowanej jako liczba dostępnych dla późniejszego wykorzystania znaczników ludności czy zasobów materialnych. Zapomnijmy jednak o "liniowych" inwestycjach w liczbę znaczników czy jedzenie. Aby cywilizacja efektywnie szła naprzód, potrzebujemy, oprócz jej wielkości, zwiększać też systematycznie poziom zadowolenia (albo zaludnienie, j.w.), dysponować surowcami pozwalającymi budować przeróżne budynki, wynajdywać technologie, aby być "na czasie", a w końcu także być w stanie obronić to wszystko armią (można też spróbować postawić głównie na armię i atakowanie innych graczy, ale przy przeciwnikach grających co najmniej poprawnie nie da się grać w ten sposób zbyt długo i wygrać).
Konieczność żonglerki tymi wszystkimi, doskonale zresztą zbalansowanymi parametrami powoduje, że gra jest co najmniej doskonała. Mamy wiele strategii prowadzących do zwycięstwa, te najefektywniejsze zależą w ogromnej mierze od tego, co robią przeciwnicy. W "TtA" wciąż mamy odczucie, że "wszystkiego jest za mało", a jeśli czegoś mamy przez chwilę pod dostatkiem, to równocześnie stwierdzamy, że daje nam się we znaki brak innych zasobów. Na przykład mając ustrój z wysoką liczbą akcji cywilnych dochodzimy do wniosku, że przydałyby się surowce, aby budować, budować, budować (bo przecież mamy akcje), gdy zdobędziemy owe surowce okazuje się, że jesteśmy w stanie zbyt wolno zwiększać populację (każdy wybudowany budynek musi mieć w środku "człowieczka"), gdy zdobędziemy żywność widzimy, że musimy zaspokoić potrzebę odczuwania zadowolenia, która na skutek tłoku straszliwie wzrasta. Po wybudowaniu świątyń lub cudów rozweselających społeczeństwo okazuje się, że zostaliśmy technologicznie w tyle, a gdy już wymienimy filozofów na informatyków, ze zdziwieniem widzimy, że u bram staje wroga armia...
Jeśli już mowa o armii, zgadzam się co do tego, że gra jest bardzo "militarna" - nie sugerujcie się wzmianką w podręczniku mówiącą, że tak nie jest. Jeśli w waszej grze nie będzie konfliktów zbrojnych to zapewne tylko dlatego, że wszyscy gracze będą w miarę równomiernie rozbudowywać wojsko (ewentualnie dlatego, że tak sobie ustalicie lub gracie w najprostszą wersję spośród trzech opisanych w podręczniku) i "podłoże militarne" będzie wówczas drugim dnem tej gry, o nieustannej groźbie wyjścia na pierwszy plan, jeśli tylko czyjaś armia zbytnio zostanie w tyle...
Parę słów o wykonaniu polskiej wersji. Niestety, można się tutaj zawieść (na szczęście nieznacznie) - pomimo, że wszystkie elementy są wykonane estetycznie, a tor kart i plansza punktacji wyglądają na trwałe, plansze graczy i pomocy są na niezabezpieczonych kartkach, które są na tyle "wiotkie", że spokojnie dałyby się włożyć do większości drukarek. Papier, z którego wykonane są karty, również nie zachwyca grubością. Znaczniki paktów natomiast - maleńkie różnokolorowe tekturowe krążki z literami "A" i "B" - w grze za prawie 200 złotych pozostawiają pewien uzasadniony niesmak. O wiele lepsze byłyby znane z innych wersji językowych kolorowe drewniane kostki. Jeśli idzie o znaczniki akcji, zasobów i populacji - zamiast drewna mamy plastik, choć trzeba przyznać, że elementy są bardzo staranne, zaś w przypadku prawie trzystu znaczników (tyle otrzymujemy w grze) względy ekonomiczne wydawcy są tu bardziej zrozumiałe.
Ogólnie rzecz biorąc, zalecam zakoszulkowanie kart i zalaminowanie plansz graczy - gra jest zdecydowanie warta tych dwóch zabiegów. Do kart pasują na przykład koszulki "Mini European" Fantasy Flight Games, potrzeba ich 340 (7 opakowań).
Na koniec chciałbym wspomnieć o istniejącym już wiele lat portalu Boardgaming Online, na którym możemy zagrać w "Through the Ages" z żywymi przeciwnikami za pośrednictwem internetu. Jak to wersja online, dopiero ona daje nam pojęcie o tym, "jak stoimy" na tle innych fanów tytułu. Pozwala też, oczywiście, znacznie podnieść własne umiejętności dzięki ogromnej liczbie potencjalnych rywali.
Ocena (0 - 5)
Pomysł: 5
Grywalność: 5
Żywotność: 5
Zasady: 5
Wykonanie: 4.2
Ogółem: 4.84